Studio Dziki Zachód, Radio WNET, odcinek 168/2 z dn. 2022/7/18. Rozmawiają Wojciech Cejrowski i Jaśmina Nowak. Wojciech Cejrowski – boso przez świat (dawniej jako Wojciech Cejrowski. Boso) – program podróżniczy prowadzony przez Wojciecha Cejrowskiego, mający formę około 25-minutowych reportaży z różnych zakątków świata, m.in. Brazylii, Meksyku, Gambii, Ekwadoru i Portugalii. 2011–2015 (Wojciech Cejrowski. Redaktor naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki oraz Wojciech Cejrowski pochylili się nad popularnością Donalda Trumpa oraz sprawczością tzw. deep state. – Głęboko ukryte państwo deep state traktuje wybory prezydenckie w USA jako sprawę honorową i siłową. Zagranica patrzy, patrzą Chiny, Rosjanie, Europa, czy deep state ma siłę i 25.10.2023 19:00. KUP BILET. Wojciech Cejrowski - bilety na wydarzenie - kup bilet online w serwisie biletyna.pl. Wojciech Cejrowski - Nie chcecie tam być. Lublin, 05.11.2022. Centrum Kongresowe Uniwersytetu Przyrodniczego. Bardzo ciekawy wykład, występ komediowy, stand up comedy nt dawnych podróży autora, przeplatany niepoprawnie politycznymi komentarzami ze zdecydowaną przewagą opowieści podróżniczych. RZUT NOŻEM. utworzone przez Wojciech Cejrowski | 10 maj 2022 | Dziennik pokładowy, Dziennik rozrywkowy, Opowieści z rancza i z folwarku, Sklep Kolonialny | 2 Komentarze. Mam u mnie na wsi w PL duży plaster drewna wycięty z grubej sosny. Ustawiłem go na drewnianym trójnogu i służy do rzucania nożami. Wojciech Cejrowski od 20 lat organizuje wyprawy w najdziksze zakamarki naszej planety. Był już w 40 krajach na 6 kontynentach. Tworzy dokumentację ginących plemion i ludów pierwotnych. Docierał tam, gdzie inni nie docierali. Cejrowski bezsprzecznie posiada wielką osobowość. Cokolwiek robi – zawsze z pasją. Wojciech Cejrowski Wiki – Wojciech Cejrowski Biography. Wojciech Cejrowski is a well-known celebrity from Poland. So let’s check out Wojciech Cejrowski’s personal and public life facts, Wikipedia, bio, spouse, net worth, and career details. Wojciech Cejrowski was born in the Catholic University of Lublin in 1964. Prt Sc TVP Info. Na antenie Radia WNET Wojciech Cejrowski mówił o III wojnie światowej. Zdaniem publicysty ona już nadeszła. Ujawnił, co według niego jest punktem początkowym III światowego konfliktu. Pytany, czy w USA myśli się o III wojnie światowej Wojciech Cejrowski stwierdził, że „to zależy, kto jak myśli o świecie, ale Wrocław Stand-up Festival™ 2024. najbliższe wydarzenie. 15.06.2024 20:00. KUP BILET. Wojciech Cejrowski - bilety na wydarzenie - kup bilet online w serwisie biletyna.pl. G2Wk3L. Autor: Data: 12-10-2018, 12:37 Słynny podróżnik Wojciech Cejrowski firmuje nazwiskiem chleby "kociewski" i "dla zaoranych". Przekonuje, że uprawiane przez niego żyto jest w pełni bio i można na tym zarabiać nawet bez dotacji – informuje serwis Fot. za Facebook - Chcę ludziom w mieście dać zdrowe żarcie, a ludziom na wsi pokazać, że można produkować bez nawozów i dotacji, a gospodarstwo rolne będzie rentowne. I to bardziej rentowne od ich gospodarstwa na dotacjach - mówi Wojciech Cejrowski, cytowany przez Bio Kurier. Wojciech Cejrowski przekonuje, że jego mąka jest w pełni bio, bo jest bez nawozów i bez oprysków, choć formalnie produkt nie posiada certyfikatu ekologicznego. Chleb od Cejrowskiego do najtańszych nie należy. Za bochenek o wadze 600 gram na Allegro trzeba dać około 10 zł. Pojawiają się jednak również stacjonarne piekarnie, gdzie także można kupić chleb. - Właśnie z radością wbiłem nową szpilkę, gdyż otworzono w Warszawie kolejny sklep, gdzie można nie przez Internet kupić chleb z mojego żyta. Poza jedzeniem mają tam też dobry instynkt - zatrudniają wyłącznie osoby w wieku 50+, czyli takie, które rynek pracy wyklucza (ani emerytury - bo za wcześnie, ani pracy - bo za stary). A przecież 50+ to najlepsi pracownicy: mądrzy życiowo, z doświadczeniem i zależy im na robocie! - taki wpis pojawił się w środę na twitterze Cejrowskiego. Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z Biskupa Dominika 11, 83-130 Pelplintel. 58 536 17 57, fax 58 536 17 26[email protected] © 2020 Paweł SkibaZdjęcia: Paweł Skiba; Karolina Pisula str. 6-7, 8, 34-35, 68, 107 dół, 119 góra, 158, 170, 193, 264, 282, 286, 287; Sulekha Dey 280-281; Adobe Stock 262, 263Wszelkie prawa zastrzeżoneCopyright © 2020 opracowanie plastyczne W. Cejrowski Sp. z © 2003 plastyczny kształt serii „Biblioteka Poznaj Świat” W. Cejrowski Sp. z © 2020 wydanie polskie Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z All rights okładki i elementów graficznych: Łukasz CiepłowskiRedakcja: Edyta UrbanowiczKorekta: Edyta Urbanowicz, Irena Gwiazda, Piotr KoperskiMapy: Agnieszka Rajczak-KucińskaSkład, dobór i opracowanie zdjęć: Łukasz CiepłowskiKierownictwo artystyczne i merytoryczne: Wojciech CejrowskiDruk i oprawa: Drukarnia Wydawnictwa „Bernardinum” Sp. z 58 536 43 75, e-mail: [email protected]Wydanie IISBN 978-83-8127-536-1All rights reserved. Wszelkie prawa kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw żonie, za umiejętność postrzegania świata sercem, a nie to pierwsze uczucie, jakie pamiętam, gdy wspominam podróż do Indii. Niepokój związany z tłumem Hindusów szukających czegoś w środku nocy na lotnisku w Nowym Delhi. Niepokój towarzyszący nam podczas przejazdu z lotniska do coraz ciemniejszych i coraz węższych ulic, na których nigdy z własnej woli nie postawiłbym stopy. Niepokój związany z samym wejściem do obskurnego hotelu i jeszcze większy, gdy następnego dnia nadszedł czas, by z niego wyjść. Niepokój narastał, gdy zorientowałem się, że na ulicach prawie nie ma kobiet, a mężczyźni bez najmniejszego skrępowania świdrują wzrokiem dwie białe dziewczyny, które miałem za towarzyszki. Na to wszystko nakładał się również depresyjny brak słońca, którego promienie przez okrutnie gęsty smog nie były w stanie dotrzeć do Ziemi. Potrzeba czasu, by niepokój zmienić w czujność, wyzbyć się strachu i zacząć odczuwać radość z pobytu w Indiach. Zanim tam przylecieliśmy, byłem przekonany, że już wiele widziałem, a trzy miesiące spędzone w Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży wystarczyły, żeby oswoić się z azjatycką rzeczywistością i czuć w Indiach spokój. Nic bardziej mylnego. Indie to zupełnie inny poziom azjatyckości. Miejsce, w którym brud miesza się z elegancją, bieda z bogactwem, piękno z kiczem, smród zgnilizny z zapachem kadzideł, a higiena z… nie, higieny po prostu nie ma. Radość? Do niej trzeba dorosnąć. Kiedy już minie trochę czasu, a organizm przyzwyczai się do nowych bodźców i gdy nieodzowny zapach ekskrementów przestanie nam przeszkadzać, zaczniemy dostrzegać to, co w pierwszej chwili jest niezauważalne. Pod tą twardą, praktycznie nieprzepuszczalną pokrywą znajduje się, czekający na odkrycie, piękny kraj i piękni ludzie. Kiedyś pewna mądra osoba powiedziała mi, że każdy, kto był w Indiach, patrzył na to samo, lecz widział coś zupełnie innego. Właśnie dlatego oddaję w ręce Czytelnika tę książkę, przedstawiającą moje własne, zupełnie inne spojrzenie na Indie. ŻYCIE POMIĘDZY PODRÓŻAMIW książce pt. „Tajlandia. Dwa spełnione marzenia” wspominałem o tym, jak wyglądało życie przed pierwszą poważną wyprawą do Azji. Wiele osób później pytało, jak to możliwe, żeby po tak długim czasie wrócić do „normalnego” życia. W związku z tym myślę, że warto, abym odpowiedział na to pytanie i w kilku zdaniach opisał to, co wydarzyło się pomiędzy kwietniem 2014, gdy wraz z Anną wróciliśmy z Tajlandii, a styczniem 2016, gdy w końcu udało nam się wyruszyć w kolejną podróż. Otóż powrót do Polski nie był aż tak trudny. Korzystając z życzliwości naszych znajomych, wprowadziliśmy się do ich przytulnego domu w Gowarzewie pod Poznaniem. Następnie wróciliśmy do pracy w tych samych firmach, w których pracowaliśmy wcześniej. Byliśmy pełni energii, odwiedzaliśmy rodzinę i przyjaciół, pokazując im film z naszych podwodnych zaręczyn oraz zakupiony w zatoce Ha Long pierścionek z czarną perłą. Z czasem znaleźliśmy własne mieszkanie, a następnie skupiliśmy się na przeprowadzce i remoncie. Innymi słowy, jakby nigdy nic, podążaliśmy klasyczną drogą, którą powinien przejść młody człowiek w naszym kraju. Dostałem się na projekt w Hamburgu i po raz kolejny rozpocząłem etap samotnych wyjazdów służbowych. Ani Anna, ani ja nie byliśmy zadowoleni z powrotu za biurko, więc w naszych niespokojnych głowach zaczęły rodzić się różne myśli, prowadzące w kierunku zmiany. Zmiana, jaką zdecydowaliśmy się zrealizować, z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się tak absurdalna, że sam się zastanawiam, jak mogło do niej w ogóle dojść. To jednak wydarzyło się naprawdę: Anna zrezygnowała z pracy na etacie, kupiliśmy przez Internet wózek gastronomiczny, zrobiony wiele lat wcześniej w Chinach, a następnie namówiliśmy mojego brata, żeby pomógł nam przerobić go na wyglądający iście azjatycko pojazd, służący do mobilnej sprzedaży wietnamskiej kawy. Przygotowanie wózka, zdobycie wszystkich wymaganych pozwoleń od różnego rodzaju urzędów i sanepidów, zakup kasy fiskalnej i co najważniejsze: uzyskanie aprobaty od plastyka miejskiego, trwało prawie pół roku. Ostatecznie, gdy już traciliśmy wszelką nadzieję na powodzenie naszej akcji, późną wiosną Anna zaczęła parzyć wietnamską kawę na ulicach Poznania. Mieliśmy swój własny kawałek Azji w Polsce. Gdy kończyłem pracę, wsiadałem na rower lub motocykl i jechałem do Anny. A jeśli nie jechałem, to widzieliśmy się najwcześniej o dwudziestej drugiej, gdy wracała do domu, podliczała straty, przygotowywała zestaw produktów na kolejny dzień pracy i kładła się spać, półprzytomna, około północy. W weekendy jeździliśmy razem na targi śniadaniowe. Szybko zyskaliśmy klientów, którzy odważyli się spróbować naszej kawy i od tamtej pory nie chcieli już pić żadnej innej. Powracający klienci sprawiali nam naprawdę dużą radość i mimo że w ostatecznym rozrachunku nasza mała działalność nie przyniosła ani złotówki zysku, dążyliśmy do celu i zrealizowaliśmy nasze marzenie. Wspominamy je dziś jako fantastyczną przygodę, która niestety miała nieciekawe zakończenie i wcale nie mam tu na myśli kwestii finansowych. Otóż jesienią skończyła się ładna pogoda, zaczął padać deszcz, a co za tym idzie, skończyli się również klienci. Przez Internet znaleźliśmy firmę budowlaną, która za opłatą chętnie przyjęła wózek na przechowanie przez okres zimowy. Gdy chcieliśmy go odzyskać na wiosnę, właściciel firmy unikał spotkań, nie przyjeżdżał w umówione miejsce, aż w końcu przestał odbierać nasze telefony. Legalnie zarejestrowana firma, która do dziś nie została zamknięta, a właściciela nie spotkały żadne konsekwencje. Sprawę zgłosiłem na policję, a ta nie zrobiła w tej kwestii nic aż do jesieni (czyli idealnie do zakończenia sezonu), ponieważ… sprawcy nie dało się zlokalizować. Po miesiącach mojego nękania pani prowadząca sprawę postanowiła w końcu odwiedzić sprawcę osobiście. Tydzień później wózek, pozbawiony ręcznie robionego zadaszenia, powgniatany i odrapany z farby, trafił na policję. Nie pozostało nam nic innego jak sprzedać go za bezcen. Co działo się z wózkiem przez cały ten czas, tego nie wie nikt. A co dzieje się teraz z człowiekiem, który go sobie przywłaszczył? Pewnie szuka kolejnych zleceń w Internecie…Tak skończyła się nasza polsko-wietnamska przygoda. Anna znalazła nową pracę za biurkiem, a ja pozostałem przy swoich dotychczasowych zajęciach. Minął kolejny miesiąc, może dwa i… kupiliśmy bilety do Indii. Tym, co będzie później, postanowiliśmy martwić się… później. List otwarty do Wojciecha zaciekawieniem wysłuchałem pańskiej opinii na temat rzekomej szkodliwości sieci 5G i jej związku z epidemią koronawirusa. Nie mogę się do niej nie odnieść."Najpierw była manufaktura, gdzie się ręcznie składało różne rzeczy (...). Potem pojawiła się maszyna parowa (...) i nagle zaczęliśmy produkować dużo szybciej niż w manufakturach (...). I staraliśmy się maszynę parową 3G zamienić na 4G, żeby była bardziej wydajna i żeby się szybciej kręciła ośka. I potem maszyny parowe generacji 5G wymyślano, no i one zaczynały wybuchać, bo już za szybko się kręciło i w ramach tej technologii, która była, zaczęły być szkodliwe te maszyny (...). Więc rozwijanie maszyny parowej w którymś momencie trzeba skończyć. I rozwijanie technologii komórkowej w którymś momencie trzeba skończyć. Na 4G na przykład" - to Pańskie bardzo podoba mi się Pańskie porównanie. Nie rozumiem jednak, dlaczego sam nie zastosuje się Pan do własnych Panie Wojciechu, jest jak ta maszyna parowa, której rozwój trzeba w którymś momencie skończyćNajpierw był Wojciech Cejrowski 3G, który pisał książki o podróżach i wyśmiewał przed kamerą absurdy życia codziennego. Potem pojawił się Wojciech Cejrowski 4G, który wykorzystywał zdobytą na podróżniczo-satyrycznej działalności popularność, by coraz śmielej wypowiadać się na tematy polityczne czy nawet obserwujemy Wojciecha Cejrowskiego 5G, który chętnie zabiera głos w sprawach związanych z nauką, technologią i zdrowiem. I ten Wojciech Cejrowski 5G, w ramach wiedzy, którą dysponuje, zaczyna być szkodliwy. Dlatego rozwój Wojciecha Cejrowskiego, cytując, "w którymś momencie trzeba skończyć". Na chodzeniu boso po Madagaskarze na a koronawirus"Dlaczego w Indiach i Bangladeszu nie ma jeszcze zachorowań?" - pyta Pan i od razu dorzuca potencjalną odpowiedź. "Może dlatego nie ma zachorowań, że 5G nie ma. Otóż wyczytałem, że przebywanie w pobliżu 5G daje bardzo podobne objawy do korony. Bo się gotuje w nas woda".Zanim przejdę do omówienia rzekomej korelacji zachorowalności na COVID-19 z kondycją infrastruktury telekomunikacyjnej, zacznijmy od rzeczy istotniejszej. To, co mówi Pan o rzekomym braku zachorowań, to zwyczajne dniu, w którym publikował Pan swój podcast o 5G, w Indiach odnotowane były 10 453 przypadki. W Bangladeszu 803 przypadki. Przy czym w obu tych krajach cały czas widoczna jest wyraźna tendencja zdjęć: © przyrost zakażeń koronawirusem w IndiachFaktem jest, że pod względem liczby wykrytych przypadków Indie i Bangladesz nawet nie zbliżają się do światowej czołówki, ale - jako człowiek, który nazywa siebie naukowcem - powinien Pan rozumieć, że przyczyn takiego stanu rzeczy może być wiele. Każdy epidemiolog potwierdzi, że wpływ na szybkość rozprzestrzeniania się wirusa mogą mieć kwestie geograficzne, kulturowe, genetyczne czy nawet Pan też rozumieć, że liczba zachorowań to nie to samo co liczba wykrytych przypadków, bo ta druga uzależniona jest od liczby wykonanych testów. Do 27 kwietnia Indie przeprowadziły ich łącznie 519 na milion mieszkańców, a Bangladesz 332. Pod tym względem w światowym rankingu kraje te plasują się kolejno na 142. i 148. miejscu, więc nie jestem przekonany, czy aby na pewno w Indiach i Bangladeszu powinniśmy szukać skutecznych metod walki z jednak, że Pan nie skłamałPrzyjmijmy czysto hipotetycznie, że mówi Pan prawdę. Że w Indiach i Bangladeszu naprawdę "nie ma zachorowań". Czy z automatu byłby to dowód na szkodliwość sieci 5G? Cóż...Wie Pan, że w latach, w których Nicolas Cage zaliczył najwięcej występów filmowych, w Stanach Zjednoczonych odnotowano gwałtowny wzrost liczby utonięć w basenach? Czy chciałby Pan, by na tej podstawie kariera aktorska Nicolasa Cage'a została prawnie zawieszona? Czy powinniśmy także wstrzymać działalność zespołu Golec uOrkiestra za to, że epidemie SARS i A/H1N1 wybuchły w latach, w których wydał swoje albumy?A może jednak dopuszcza Pan do siebie myśl, że dwa pozornie powiązane ze sobą wydarzenia mogą tak naprawdę nie mieć żadnego związku? Że doszukiwanie się korelacji na siłę może być szkodliwe? Jeśli tak, to - skoro nie przekonują Pana dowody naukowe - proszę choć dopuścić do siebie ewentualność, że nie istnieje żaden związek między liczbą masztów telekomunikacyjnych a szybkością rozprzestrzeniania się 5GMówi pan, że 5G "powinniśmy się bać, wystrzegać", bo "gotuje wodę w organizmie" i "niszczy człowieka".Ciężko jest mi się odnieść do tych rewelacji, bo nie przytacza Pan żadnych źródeł. Zgaduję jednak, że wiedzę o "gotowaniu wody w organizmie" czerpie Pan z fake newsów napisanych przez osoby, które wiążą częstotliwości radiowe wykorzystywane w ramach sieci 5G z częstotliwością fal emitowanych przez kuchenki więc wyjaśnić, że częstotliwość rozchodzenia się fal elektromagnetycznych sama w sobie nie determinuje ich szkodliwości, podobnie jak szkodliwość fizycznych obiektów nie jest determinowana wyłącznie przez prędkość, z jaką się poruszają. Gdyby było inaczej, musielibyśmy zakazać dzieciom wydmuchiwania mydlanych baniek, argumentując to tym, że tir poruszający się z prędkością takiej bańki może zabić częstotliwości wykorzystywane w ramach sieci 5G same w sobie były dla nas zabójcze, ludzkość już dawno by wymarła. Wszak znajdujące się w ziemskiej atmosferze cząstki pary wodnej emitują fale o częstotliwości 23,8 GHz, a więc niemal 10-krotniej wyższej niż te generowane przez śmiercionośne kuchenki próby wynalezienia internetu na nowo, ale nie tędy droga"Zamiast szybszego dostępu z sieci - że sobie ściągnę film czy książkę - moglibyśmy pójść w kierunku nie 5G, tylko diesla, który pozwoli mieć wszystkie filmy zawsze w komórce. Nie muszę wtedy tyle ściągać, tylko już fabrycznie mam. I dopiero jak otwieram ten film to muszę gdzieś zapłacić" - oto Pańska wizja internetu już do tego, że zamknięcie choćby niewielkiego ułamka sieciowych zasobów na jednym, małym, lekkim i tanim w produkcji nośniku jest pomysłem absolutnie nierealnym. Aby się o tym przekonać, wystarczy zobaczyć, jak wygląda centrum danych ośrodka badawczego CERN, które swoimi rozmiarami i tak nijak ma się serwerowni choćby Google'a. W głowie mi się jednak nie mieści, że Pan - autor kanału na YouTubie, za pośrednictwem którego głosi Pan swoje poglądy na temat 5G - zdaje się nie być świadomym tego, że taki nośnik byłby nieaktualny jeszcze przed zjechaniem z linii sekundy w bibliotece YouTube'a ląduje 5 godzin materiałów. To daje 432 000 godziny wideo dziennie. Samo Hollywood produkuje 700 filmów rocznie, co przekłada się na blisko dwie amerykańskie premiery na dobę. Oprócz tego każdego dnia do sieci trafiają nowe odcinki setek, jeśli nie tysięcy seriali. A w Pana mniemaniu fabryczne wgrywanie filmów na urządzenia mobilne miałoby sprawić, że szybki transfer danych stałby się mówiąc już o tym, że sprowadzanie zasadności istnienia 5G do szybkiego pobierania plików wynika z kompletnego niezrozumienia idei stojącej za siecią nowej generacji. Wgrywanie filmów na telefony nie sprawi, że autonomiczne samochody ograniczą liczbę śmiertelnych wypadków, przestępczość w inteligentnych miastach spadnie, najlepsi lekarze będą mogli przeprowadzać operacje z dowolnego miejsca na świecie, a gospodarka rozkwitnie. To wszystko wymaga nowej infrastruktury i Pańskie próby wynalezienia internetu na nowo tego nie więc wrócić do opowiadania o podróżach, a zabieranie głosu w sprawach, na temat których ma Pan niewielkie pojęcie (w czym nie ma niczego złego - brak wiedzy to nie przestępstwo), zostawić innym. Szerzenie dezinformacji może wywołać więcej szkód niż wybuchająca maszyna parowa. Wojtek Cejrowski dowodzi, że nie trzeba uczyć się języków obawą przed wyjazdem za granicę jest nieznajomość języków. Chciałbym Was przekonać, że języki nie są w podróży konieczne!Owszem, zwiększą komfort podróżowania, obniżają niektóre koszta, ale wcale nie gwarantują lepszego kontaktu z tubylcami. Wiem to po sobie – kiedy człowiek duka w obcym języku, wzbudza u tubylców odruchy opiekuńcze. Śmieją się z naszej nieudolności, ale jednocześnie starają się zrozumieć i pomóc. A kiedy mówi się w ich języku zbyt dobrze, to wprawdzie podziwiają doskonałość akcentu i płynność wymowy, ale potem... radź sobie, gringo, sam, skoro tak świetnie mówisz po naszemu. Bardzo pomocni w nauce są tubylcy – człowiek przyjezdny, który podejmuje wysiłek opanowania przynajmniej kilku miejscowych słów, natychmiast zdobywa sympatię. Rzucają się do pomocy, podpowiadają słówka, poprawiają składnię i cieszą się wraz z nami, kiedy uda się wreszcie powiedzieć to, co wcześniej tylko pokazywaliśmy rękami. Poza tubylcami pomocny jest także stres – gdy muszę się porozumieć, to się porozumiem! A na lekcjach, gdy nie dawałem rady, nauczyciel machał ręką i prosił następnego ucznia. Zresztą, każdy obcy język w dużej części składa się z ruszania rękami. Podam przykład: Jak za granicą zatrzymać autobus na żądanie? Wystarczy nacisnąć guziczek nad drzwiami? W wielu krajach nie ma guziczków. I co wtedy? Wertujemy rozmówki w poszukiwaniu zdania: Proszę się zatrzymać, chciałbym wysiąść? W życiu! Zamiast nich otwieramy oczy i uszy, i okazuje się, że np. w Hondurasie po prostu wali się pięścią w sufit pojazdu i wszyscy rozumieją, że prosimy o wysadzenie nas. W Wenezueli zamiast walić klaszcze się w dłonie, zaś w Kolumbii wystarczy coś wrzasnąć. Tam ludzie zgłaszają chęć opuszczania autobusu okrzykiem parada, ale w gruncie rzeczy nie jest istotne, co to za słowo – chodzi o ogólną intonację. Można więc wrzasnąć po polsku: przystanek! albo wiadro!, albo cokolwiek zadziwiające, jak wiele można powiedzieć rękami. I nie chodzi o zastępowanie nie znanych nam słów tylko o normalną mowę ciała i język gestów Meksyku nikt nie przywołuje taksówki – to w złym guście. Stoi się na ulicy i czeka, aż taksówka przywoła nas. Kierowca wystawia wtedy w naszym kierunku dłoń wierzchem do góry, a potem ją gwałtownie przekręca, jakby chciał złapać coś, co właśnie spada z nieba. To gest oznaczający znak zapytania. Taxi, Senior??? I zapewniam Was, że on jest zrozumiały od razu. Nikt Wam nie będzie musiał takich gestów tłumaczyć – mowa gestów jest ale... na początku warto uważnie się przyglądać miejscowym. Za pocałowanie kobiety w rękę (u wielu Polaków to wciąż piękny staropolski wyraz kurtuazji) można w USA dostać w gębę, w krajach arabskich nawet zginąć, w Indiach – zostać zięciem, a w Holandii trafić za kratki. A przecież nam chodziło jedynie o grzeczne powitanie...To może lepiej zastosować uścisk dłoni? Otóż nie zawsze! Arabowie na znak pokoju kładą rękę na sercu i skłaniają głowę z uszanowaniem – tylko tyle; w dodatku stoją wtedy w pewnym oddaleniu. Podobnie u Japończyków – ukłony, ukłony, ukłony, ale z rękami ostrożnie. Skandalem byłoby w Japonii argentyńskie poklepywanie po plecach i łapanie kogoś za ramię w czasie, kiedy podajemy sobie ręce. Argentyńczyk chce wypaść przyjaźnie, gdy tymczasem jego gesty odbierane są jako zbytnia poufałość nawet w Europie... bo on jakoś tak dziwnie się do nas „klei”.MORAŁ: Nieznajomość języka niekoniecznie utrudnia podróżowanie. Czasami wręcz ułatwia, bo obie strony z konieczności bardziej się wtedy otwierają; bardziej chcą nawiązać kontakt. Językowa nieudolność jest jak wspólna niedola – zbliża ludzi. Nie znając języka, jesteśmy uważni w słowach, wyczuleni na gesty, miny. Kiedy rozumiesz, co mówią, nie musisz się już tak mocno starać, aby zrozumieć, co myślą.

wojciech cejrowski w indiach